niedziela, 13 lutego 2011

krótka refleksja.

http://www.youtube.com/watch?v=CgYnRh8ACGQ&feature=related

Przeszłość już za nami, teraźniejszość chwiejna, poruszam się w niej niczym akrobata na szczudłach, a przyszłość... przyszłość wciąż niepewna... P. przyjedzie, w Maju napisze egzamin i S. wyjedzie... wtedy moje życie na pewno będzie wyglądało zupełnie inaczej... gorzej? lepiej? mniej ciekawie? bardziej smutno? w sumie, po co gonić za przyszłością? Jeszcze przyjdzie na to czas... jeszcze wszystko się stanie, to co stać się musi, jeszcze przyjdą wiosny i promienie słońca tak długo wyczekiwane w zimowe noce, jeszcze przyjdzie uśmiech po zwykłym ludzkim utęsknieniu;

Błogosławieni ci, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni...

Stan dziwny.

Obudziłam się rano dokładnie o ósmej zero zero. Wydawało mi się, że dzisiejszy dzień tak jak i inne upłynie bez zbędnych ekscesów. Faktycznie tak było, tylko, że... przez cały czas byłam ospała, czułam się tak, jakby leniwiec wskoczył mi na plecy i nie chciał z nich zejść. Okropne uczucie potęgowała jeszcze myśl, że za dwa i pół miesiąca matura, a ja tak wielu zagadnień jeszcze nie umiem...Tak.. takie dni są najgorsze. Nie chce ci się zupełnie nic, i, żeby zrobić cokolwiek, musisz się porządnie zmusić. Przyznaję, nie zrobiłam dzisiaj zbyt wiele. Jestem na siebie zła. Dzisiejszy dzień miał być moim pierwszym dniem odchudzania. Nie udało się. Jestem zła, bo jestem za słaba na postawienie sobie mocnego postanowienia, ba na udźwignięcie i realizację. Przestać jeść, przestać siedzieć na facebooku, zacząć się uczyć... czy to naprawdę na nic? Ile razy mam próbować, by w końcu mi się udało?

ech, losie, co z jutrzejszym dniem?